Will
Zapach marihuany i dym
ze skręta wypełniały wnętrze starej Toyoty. Tylne siedzenie, które
zajmowałem ja i mój przyjaciel James, było pogryzione i przepalone
miliony razy. Nie zliczę skrętów wyaplonych w tym aucie. I naszych
pierwszych pocałunków z moją byłą...
Tak, ten samochód ma ciekawą historię.
Nie lubiłem smrodu
zielska, ale były dni, kiedy nie mogłem bez niego wytrzymać. Takie jak
ten. Ponury wieczór nadchodził, choć za dnia świeciło słońce. Albo, to
tylko mi sie tak wydawało.
Zawsze widzę chmury, nawet kiedy w życiu innych świeci nieustannie słońce.
Mówiono, że mam
depresje. Że nie moge pogodzić się ze stratą. Ja wtedy"Co ty wiesz,
jestem twardy!". A jednak, nie jestem z kamienia. Razem z matką, odeszła
część mnie.
Ojca nie znam. Widuje go
rzadko, tylko kiedy wraca z knajpy. Tylko po to, abym ugotował mu
obiad, aby sie na mnie na wydzierał i zwyzywał od nieudaczników...
Płakać sie chce, ale to moja codzienność.
Zmierzch nadchodził nad
miasto, co zauważyłem, pierwszy raz od wielu chwil patrząc przez okno.
Nie mogłem patrzeć na Jamesa i wtuloną w jego bok Courtney. Za niedługo,
będzie o niej mówił "narzeczona". Wygadał się, że po czterech latach
związku, jest gotowy. Choć mamy po 18 lat, szybko dorośliśmy. Wpływ
otoczenia zrobil swoje.
Bo tracimy ludzi. Przez
ostatni rok, z mojego życia zniknęło wiele osób. Kumpel sie zaćpał, jego
dziewczyna odeszła do innego, ja straciłem matkę, sąsiad żonę w
wypadku, a wielu z ludzi których znam jest najzwyczajniej w świecie
samotnikami. Nie mają po prostu nikogo.
Dlatego James stwierdził, że ta urocza blondynka zostanie u jego boku na zawsze.
Zaciągnąłem się
zielskiem po raz kolejny. Te gołąbeczki zasypiały, więc postanowiłem im
nie przeszkadzać. Poprawiłem zniszczoną wełnianą czapkę na głowie, i
cicho wysiadłem z samochodu.
W szarym i ciemnym
zaułku, gdzie zaparkowaliśmy, śmierdziało moczem i śmieciami. Uliczka
była wąska, a na jej końcu widniało nikłe światło. Wychodziła w
dzielnicy biedoty, którą, szczerze, mogę nazwać domem.
Wyszedłem na światło,
choć słońce z trudem przedzieralo się przez chmury. Miałem na sobie
kraciastą koszulę, tshirt, jasne spodnie i dziurawe trampki. Kopnąłem
kamyk, idąc pustą ulicą. Na poboczu mieściły się domki jednorodzinne,
ale nigdy nie zajrzałem do żadnego z nich. Nie mam znajomych, oprócz
Jamesa i jesczcze paru chłopaków.
Ale w tych domkach, jest
pewnie zimno. Ich właścicielom ledwie starcza na życie, a co już mówić o
rachunkach. A mają jeszcze dzieci... Nie chciałbym dorastać w takich
warunkach.
Bo moje życie było inne.
Normalne. Do czasu śmierci mamy. I do czasu, jak ojciec potem się
załamał. Stracił prace, nie zakwalifikował się do renty na "przygłupa"
choć starał się o żółte papiery.
Zostaliśmy bez kasy.
Nawet, jeśli ten gnój załatwi jakieś pieniądze, ja nie widze z tego ani
grosza. Wszystko od razu przepija. Żyjemy bez prądu od dwóch tygodni,a
wcześniej często nam go odłączali.
W oddali, naprzeciw
jednego z domków, widać było ceglany, zniszczony budynek. Obok niego
zawalisko, które kiedyś było też domem mieszkalnym.
A teraz, za tym
budynkiem, stoi stara wersalka i stolik z odzysku. Leży torba wypełniona
ciuchami, a obok tego wszystkiego jest miejsce na ognisko.
Położyłem się na tej wersalce i znużony po jaraniu, zasnąłem.
Co noc tu śpie. Można powiedzieć, że jestem w domu.
Poznaliście historie Willa. Co myślicie o opowiadaniu i czy zamierzacie je czytać?