Shena
Różowe zasłony wiszące w
oknach mojego pokoju były zasłonięte. Od zawsze ich nienawidziłam,
jednak nigdy nie mogłam ich wymienić. Matka twierdziła, że róż to mój
kolor.
W pokoju było ciemno, a
ja dosypiałam w łóżku. Budził dzwonił 10 minut temu, włączyłam drzemkę.
Przecierałam oczy, przeczesywałam włosy, nie mając ochoty wstawać.
Wszystko byle sie zrelaksować.
Otulała mnie pościel w
kwiaty. Babcina i śmierdząca stęchlizną, jednak także jej nie mogłam
zmienić. A metalowe łóżko? Niewygodne, już wersalka byłaby lepsza.
Pewnie pochodziło z poprzedniej epoki, jak zresztą większość rzeczy w
moim pokoju.
Zdobiona biała szafa, rozklekotane krzesło. I toaletka w stylu vintage. Też pamiętała lata 1900, może nawet 800...
Styl. Choć ja to nazywam po prostu kiczem.
Wstałam i włożyłam
kapcie na stopy. Ponownie przecierając oczy poszłam do łazienki, do
której drzwi sąsiadowały z drzwiami do mojego pokoju.
Nim tam weszłam, nasłuchiwałam. Odgłosów z dolnego piętra...
Tak. Grało radio, ktoś krzątał się w kuchni... Już wiedziałam, że ten poranek nie będzie najlepszym z najlepszych.
W łazience, urządzonej w
podobnym guście co mój pokój, tuż obok wejścia wisiało zdobione lustro.
Zobaczyłam w nim ładną dziewczynę. Niewysoką, wychudzoną że czasem
można bylo dostrzec kości... Szybka przemiana materii. Przynajmniej
teraz.
Po śmierci taty, za czasów gdy miałam 13 lat, bawiłam się w anorektyczkę... Śmiałam się, że lepsze to niż PTSD...
Ale nie. Anoreksja też potrafi zabić. Skończyło się szybko, dzięki drogim wizytom u lekarzy.
Pociągła twarz, ciemne
igęste włosy, zdrowa cera... Zielone oczy w melancholijnym spojrzeniu
lustrowały moją osobę. Jakby chcąc wejrzeć głębiej, bo to odbicie to
zwykła fałszywka.
Uśmiecham się, w środku krwawiąc.
Szybko wykonałam poranną
toaletę i ubrałam się. W mundurek, który traktowałam jak więzienny
pasiak... Bladoniebieski sweter, pod nim koszula i spódniczka,
oczywiście odmierzona do kolan jak linijką. Do tego buty, które nie dość
że nie były wygodne, to jeszcze wogóle mi nie pasowały.\
Uroki prywatnych liceów.
Na korytarzu uczniowie wyglądają jak klony. A nauczyciele powtarzają te same gadki o odpowiedzialności i dobrych manierach.
Zeszłam schodami.
Przemierzyłam salon, a w kuchni w stylu... zgadnijcie, choć patrząc na
kryształowy żyrandol, nie trudno się domyśleć, spotkałam gospodynię.
Dewotę jakich mało i najgorszą pracownicę, jaką mogła zatrudnić matka.
Nie wiedziałam jak miała
na imię. Mówiło się na nią Pani Fairley. Była niska, otyła i miała
posiwiałe włosy choć nigdy nie dowiedziałam się ile ma lat.
- Proszę, Panno Dedrick -
śniadanie - powiedziała formalnie, podając mi papierową torbę. Byłą w
niej pewnie kanapka z kiełkami, pastą jajeczną albo innym świństwem
którego nie jem. Ale cóż, polecenie służbowe.
"Moja córka ma jeść zdrowo"
Tak twierdziła matka. A
ta kobieta codziennie robi mi takie same kanapki. Gdy chcę zjeść coś
innego, sama sobie zrobić śniadanie - wybucha wojna.
I to Panno Dedrick...
Nienawidzę tego.
Wyszłam bez słowa, nawet nie dziękując za śniadanie. Nie miałam ochoty patrzeć na to babsko, a co już być dla niej miłą.
Taksówka czekała już pod
domem. Błyszczące Audi, i tak samo elegancki szofer co zwykle. W
garniturze, otwierał przede mną tylne drzwi auta.
Traktowana jak księżniczka... Taka byłam.
Siedząc na skórzanym
fotelu, podczas jazdy obserwowałam wille. Ogromne domy, piękne, ktoś by
powiedział. Przystrzyżone trawniki, skalniaki, służba na każde
zawołanie...
Piękne, ale wypełnione fałszem i snobizmem.
Drugi rozdział. Mamy poranną rutynę i przedstawienie świata Sheny :)